niedziela, 20 marca 2016

155 - Wróżka Smroduszka


Pamiętacie Wielką Wiejską Manipulację?
Oraz jej odcinki?
I pododcinki?


Tydzień 1

Mknąc solarisem do upragnionego celu pt "szukam kąta do zdechnięcia", kładłam sobie właśnie na zapuchnięte powieki dwa obole. Liczyłam, że łapówa dla Charona (jednego z miejscowych prywatnych przewoźników) szybko załatwi problem mojego zgonu w sposób bardziej humanitarny niż jeżdżenie truchła na trasie Szczawno-Rusinowa do momentu stwierdzenia przez panią kanar, że mieszkaniec jednak śmierdzi nieco bardziej niż zwykle skoro nie żyje. 
Moja teoria i tak była do niczego. Obole okazały się dwiema dwudziestogroszówkami reszty za bilety i jedyne, co mogłam za to kupić to politowanie i to na wyprzedaży w niedzielę pod Tesco. 

Czułam jak glut wypełnia każdą dziurę mojej głowy, a przecież jest jej całkiem sporo. Po prostu mam full pustej przestrzeni we łbie, taki - wiecie - loft pomiędzy uszami, ale ceny na rynku spadły na pysk i serio: nawet jeśli chcieć to sprzedać w stanie developerskim + resztki mojego logicznego myślenia (nadające wnętrzu głowy jakiś para-antyczny charakter) to się nijak nie kalkuluje.

Dążę do tego, że kiedy jesteś człowieku tak bardzo, bardzo chory i przeorany broną codzienną z napędem na 4 zęby i kiedy już wszyscy zdążą cię wkurwić w domu i w pracy, w której jechałeś na dwa biura w dwóch różnych budynkach,więc wtedy zadajesz sobie pytanie: - co mi się jeszcze dzisiaj, do chuja, przytrafi?! 
I wtedy właśnie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w dusznej i zatęchłej otchłani najczarniejszej dupy, ze snu wybudzasz Wróżkę Smroduszkę, ściśle współpracującą ze szkołą gminną, do której uczęszczają twoje dzieci. 

Więc jak na zawołanie dzwoni nauczycielka. I się zaczyna:
- Niech tylko się pani nie denerwuje, ale jesteśmy właśnie z Kaliną u lekarza i wie pani... chyba trzeba będzie jednak na pogotowie...
Z przekazu wyłaniał się obraz dramatyczny, którego bohaterką była moja starsza córka zderzająca się na WF-ie z kolegą z klasy. Kolega jest postury góry lodowej więc w optymistycznej prognozie nos złamany w kilku miejscach + piosenka Celine Dion do "Titanica" z dedykacją.

Szczęśliwie tego dnia Wróżka Smroduszka miała dobry humor, bo dziecko wróciło z niebieskim klamą, ale w całości i bez przemieszczeń. Zabawa zaczęła się jakieś dwa dni po zda(e)rzeniu. Obraz galaktyki z nosa malowniczo rozlał się pod oczami i tylko ta pieprzona Wróżka Smroduszka wie, jak nieswojo może czuć się matka, do której pyszczy para-nastolatka z wielkimi fifami pod oczami. Bo - wierzcie mi i nigdy tego nie przerabiajcie - wygrażający wam gówniarz z podbitym okiem wygląda zdecydowanie groźniej niż wygrażający wam gówniarz z okiem niepodbitym. Detal, a czyni cuda. Nic więc dziwnego, że w mojej chorej głowie z nadal niesprzedanym loftem zalanym ropą, wyzwoliła się cała hipermaszyneria do wymyślania kolejnych części "Ballady o Januszku". 


Tydzień 2

Kiedy w instytucie meteorologicznym naukowcy się zjarają i pomylą rodzaj opadów podany w prognozie, można przeżyć małe zdziwko, zwłaszcza, gdy się pracuje przy akcji zima. 

Wróżka Smroduszka musiała już nie spać i podkusiła kolegę Miecia, który składając mi życzenia z okazji Dnia Kobiet, rzucił niby żartem: - I duuużo śniegu, Monika!
Gdy tylko za Mieciem zamknęły się wrota, z nieba w jednej chwili spadło dobre 30 cm białego gówna, a nasze próby uporania się z tym na drogach można przyrównać tylko do znanego wszystkim Wymarzonego Domku w Karkonoszach.

Tego dnia, kiedy już odebrałam wszystkie telefony od mieszkańców pragnących mnie uświadomić, że na zewnątrz panuje Armageddon (jakbym kurwa nie widziała!) i kiedy wszystkie piaskarki wysłałam pierdylion razy na trasy i jakoś tak w duchu pomyślałam sobie: - ciekawe co mi się jutro, do chuja, przytrafi?!


 - okazało się, że Kocur wyjeżdża na szkolenie do Poznania więc w obliczu samotnego tygodnia, zapobiegawczo poszłam rąbać kubiki drewna, sprzątać i gotować w chacie oraz samotnie użerać się z pyskatymi gówniarzami. 

Nazajutrz Wróżka Smroduszka zmusiła jakąś małą dziewczynkę, ćwiczącą W-F z Jagodą, żeby się rozpędziła i z całej pety skoczyła jej na rękę.

- Dzień dobry, dzwonię z sekretariatu szkoły. Pani córka miała wypadek i chciałam zapytać, czy mamy wezwać pogotowie, czy może Pani tu przyjedzie i sama wezwie?
(To pytanie było tak absurdalne, ale przez lata zdążyli mnie przyzwyczaić do szaleństwa panującego w tym przybytku - w końcu jaka normalna instytucja współpracuje z Wróżką Smroduszką?)

Po odbyciu szeregu rozmów z sekretariatem, w-f-istą, wychowawczynią i infolinią w psychiatryku, trzepnęłam papierami, wzięłam haloperidol i kolega z pracy zawiózł mnie do wsi niespokojnej i niewesołej, gdzie odbiłam ofiarę, z którą spędziłam resztę popołudnia na SOR.

Tego dnia Wróżka najwyraźniej zajebała mi haloperidol i zluzowała, bo po rtg i oględzinach okazało się, że ręka jednak nie jest złamana i mogę spokojnie wracać do piwnicy rąbać kubiki drewna, sprzątać i gotować w chacie oraz w pojedynkę użerać się z pyskatymi gówniarzami.


Tydzień 3 

Więc kiedy już wszyscy zdążą cię wkurwić w domu, kiedy nie masz na nic siły, bo oczywiście przez cały tydzień byłaś skrzyżowaniem Kopciuszka z niewolnikiem na plantacji bawełny. I twój odpoczynek w domu polega na rąbaniu kubików drewna w piwnicy i gotowaniu dla tych wszystkich pyskatych gąb, po których stale sprzątasz...

Wtedy idziesz do roboty i tradycyjnie już dowiadujesz się, że pracujesz dzisiaj znów na dwa biura w dwóch różnych budynkach, przy czym nie możesz specjalnie wyjść ani z jednego, ani z drugiego, bo przypadł ci w udziale zestaw obowiązków dla dwóch osób. 
A to wszystko dlatego, że osoba, za którą zasuwasz, kiedy jej nie ma zauważyła, że za nią zasuwasz, kiedy jej nie ma, a co za tym idzie – nie ma jej. Na przestrzeni ostatniego miesiąca, przez pół miesiąca miałaś więc pakiet kluczy i obowiązków na dwa biura w dwóch różnych budynkach i malownicze opowieści o chorobach rodem z „Hous’a”, będących powodem wolnego.



Naturalnie, kiedy już odbiłam się na kolorowym ksero bo we dwie łatwiej mi poskładać te wszystkie rzeczy do kupy, okazało się, że właśnie dziś jest wyjątkowo nerwowy dzień i wszyscy dostali zajoba. Do tego gratis złożony z wszelkiej maści awarii, zasadzek i roszczeń, przy których marsze KOD to samo dobro.
Więc wtedy, gdy zastanawiałam się – co jeszcze się dzisiaj wydarzy (do chuja)?! - 15 km dalej, w szkole moich dzieci, Wróżka Smroduszka przykłada gnata do głowy wychowawczyni i każe jej wykręcić mój numer. Struchlała odbieram telefon i słyszę płaczliwy ton głosu Pani. 

- Dzień dobry, czy planowała pani przyjechać na dzisiejsze zebranie z rodzicami?
- Tak, oczywiście, będę.
- No więc plany uległy zmianie, anulujemy to dzisiaj, jest pani proszona jutro o 10:00 na specjalna audiencję.
- Słucham? Wykluczone, będę wtedy w pracy. Ale co się właściwie stało?!
- Otóż, przykro mi o tym mówić, ale u Kaliny znaleziono dzisiaj… - tu następuje długa i złowroga cisza.
- Znaleziono? Co znaleziono?!
- … KADZIDEŁKA.
- Kadzidełka? Co z tego? Nic nie rozumiem.
- Kadzidełka. Z MARIHUANĄ!

- Nie wiem co prawda skąd ona ma kadzidełka i dlaczego wzięła je do szkoły…
- Powiedziała, że od taty.
- No więc dobrze, od taty, ustalę to, ale nadal to tylko kadzidełka, prawda?

- Z MARIHUANĄ

- Proszę Pani, kadzidełka maja różne nazwy i zapachy, to nie jest nielegalne, to można kupić wszędzie, nie służą do odurzania się, to taki odświeżacz powietrza, jakby to Pani wytłumaczyć…

Ale nie sposób było wytłumaczyć, dowiedziałam się jedynie, że szkoła dostała SYGNAŁ i musi WSZCZĄĆ PROCEDURY.

Kurwa, jakie procedury? Co teraz? Policja na chacie? Pies tropiący z Chojnowa? Wydział antynarkotykowy, kurator, MONAR?! W jednej chwili, wobec nadinterpretacji wychowawczyni, uciekła ze mnie resztka życia i spokoju. Niczym dym z kadzidełka.

Miałam szczerą ochotę zamknąć się w piwnicy i narąbać z kubik drewna, albo po prostu płacząc zasnąć tam nakryta workiem od kartofli, ale ostatecznie wykręciłam numer do starego Kaliny i kazałam mu wyjaśnić sprawę osobiście. Stary wziął zatem dziecię za łapę i udał się do szkoły gminnej, gdzie nastąpiło międzygalaktyczne starcie pomiędzy panią wychowawczynią a nim, które bohatersko przerwała pani dyrektor.
A potem ja musiałam pojechać na zebranie i pomimo pozytywnej relacji telefonicznej byłego starego, któremu nie wierzę w ani jedno słowo, miałam ciśnienie 500/900. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zostanę tam aresztowana, np. z powodu noszenia ulubionej arafatki skoro islamiści z lubością ścinają głowy w podobnym odzieniu. 

Chwilę wcześniej zadzwoniłam do koleżanki nauczycielki z pytaniem, czy to w ogóle możliwe, żeby z powodu kadzidełek o nazwie cannabis mieć kłopoty w szkole, na co ona słusznie odparła, że kadzidła pali się nawet w kościele i dziwi ją taka afera.
(Gdy rozmawiałyśmy ponownie, już wieczorem Daniela wyznała:
- Wiesz, Olaf też sobie naszykował kadzidełka do szkoły. Kiedy pytałam po co mu i jakie wziął, okazało się, że wyciągnął moje. O nazwie... OPIUM.)

Zebranie zaczynało się wcześniejszą prelekcją o bezpieczeństwie w internecie, jaką w zaistniałych okolicznościach olałam, po czym pobiegłam do klasy młodszej córki, aby usłyszeć tyle, że "klasa jest fajna". Czyli, że z Kocurem zrobiliśmy łącznie 30 km, żeby to usłyszeć i teraz będę rąbać kubiki drewna, gotować i sprzątać po nocy, bo zmarnowałam całe popołudnie. A zebranie było tylko po to, żeby prelegent mógł zarobić... 

Kiedy ta istotna informacja wybrzmiała w klasie, na miejsce dotarła spóźniona chwilkę koleżanka i zdziwiona zapytała mnie:
- Było coś wcześniej? Bo wiesz, olałam tę prelekcję, nie mam czasu. Ale myślałam, że będzie trwała dłużej. Ostatnio "na narkotykach" to mnie trzymali półtorej godziny.
- Phi! Półtorej godziny na narkotykach Cię trzymało, mnie trzyma od 9:30 rano, a niby zwykła marycha...
...

Wróżka Smroduszka spala lolka pod szkołą, po czy rozbawiona wraca do dupy spać, czekając na kolejne zadania specjalne...

sobota, 18 lipca 2015

154 - Bamboocha na Wałbrzych!


This is Fuckin' Awesome! 

Mój mąż ubrany jedynie w bokserki, buty robocze i zatyczki do uszu, skropiony obficie maślanką w celu zniwelowania skutków skopcenia się na słońcu zagórzańskiej plaży wyjebuje otwornicą do betonu kolejną dziurę pomiędzy izbami. 
Kadr dosłownie jak z filmu porno. 
Maślanka majestatycznie ścieka mu po klacie, dając niepohamowane wrażenie, że właśnie stado czyścicieli basenów naraz eksplodowało na niego ejakulacją niespodziewaną niczym atak na Pearl Harbor. 
W tym filmie powinnam od niechcenia zdziwić się wizytą tylu naraz meksykańców z siatkami do łowienia liści i w obowiązkowych białych skarpetach, ale przecież nie mogę. 
Właśnie klęczę (nadal w stroju kąpielowym Free Willy) i panicznie ogarniam te wiekuiste miejsce budowy. 
Kurz unosi się wszędzie. 
Szary wiruje pył. 
Oboje plujemy gruzem na podłogę. 
Bo niby po cholerę zachowywać pozory, gdy za odsuniętym meblem znalazłam kanapki sprzed wielkiego kryzysu, strój od w-fu, o którego zgubienie oskarżyłam Kalinę, ciuchy, w które już się nie zmieszczę, masę zabawek i pół kiełbasy śląskiej z XIX wieku? 

W tym całym hałasie moje koty spokojnie jedzą z miseczek. 
Pies ani drgnie. 
Nic już ich nie zdziwi. 
Zbyt długo mieszkają w psychiatryku.

Zdecydowanie urlop dobiega końca. Jeszcze nigdy tak gorączkowo nie planowałam przez 14 dni najlepszego wypoczynku w moim życiu, by będąc u szczytu kreacji zorientować się, że jednak pojutrze trzeba walić do roboty.

Za to mam bonusy. Tak bardzo codzienne.

Bonus 1 (urlopowy początek):
Od godziny 14:00 dziś - URLOP. Niestety nie zauważyłam żadnej różnicy: dzieci, posiłki, sprzątanie, dzieci, posiłki, sprzątanie... blablabla. Potrzebuję posiłków do sprzątnięcia dzieci (parafrazując mój codzienny chleb).

Bonus 2 (urlopowy koniec. koniec ze mną):
Moje wielkie plany na 2 tygodnie sprzątania w domu wzięły w łeb i raczej nie da się tego ukryć.
Jagoda z przejęciem wybiega z wc-tu i trajkocze:
- Mamo! Wiesz, że mamy w łazience pająka?!
- Hm. Nie wiem.
- Mamy! Takiego ogrrrromnego! Mam świetną wiadomość: po pierwsze - to jest dziewczynka. I ona urodziła! I teraz jest tam pełnooo malutkich pajączków!

Hm...

Ostatecznie nie takie pająki miotały mi się w zasięgu wzroku. Poniżej Giant Spider Attack prosto z pracy:





 I to nie są, kurde, żarty.

W międzyczasie wzięłam udział w imprezie, której Chodakowska może co najwyżej buty lizać. Wesele Izy i Żuka. Gdybym była ciut mniej popierdolona, to może bym sobie wytłumaczyła, iż tańczenie przez dwie doby może mnie zabić tudzież trwale uszkodzić, no ale po co? Do tej pory porozumiewam się z resztą świata (czyli lodówką) za sprawą specjalistycznych sprzętów na pograniczu robotyki i nawet ten post jest pisany na wypożyczonym od Stephena Hawkinga zestawie.

Jakby nieszczęść było mało, paliło się składowisko bajo-hajo Mo-Bruk. Wprost wybornie! 

Stary nabrał jakichś przedziwnych właściwości i od tej pory nie możemy przechodzić zbyt blisko monopolowego.
A ja palę faje i żuję gumę na ranczo. Wśród stada śmiercionośnych szerszeni, które akurat teraz postanowiły się udomowić. U nas. Bo niby czemu nie?

I tak właśnie upłynął mi niczym upławy ten wolny czas . Z dziećmi. Z wyjebującym dziury w ścianach mężem. Z pragnieniem vendetty. I tortur. Rodzinnie.


Tak więc buziaki. I ludzie!!! Wypierdzielajcie z tego miasta, gdy tylko nadarzy się okazja! Choćby, kurwa, do Dziećmorowic. Nawet do samego piekła! Po prostu w pizdu. Bo już kawałek dalej, w Zagórzu Śląskim spotkacie stężenie tandety i Wałbrzycha.

Jak co roku w Chałupach
Gdy zaczyna się upał
Słychać wielki szum
Można spotkać golasa
Jak na plaży w Mombassa
Golców cały tłum.
Znów się będą rozbierać
Miss Natura wybierać
Przez wieś przeszedł dreszcz
W krzakach siedzą tekstylni
Gryzą palce bezsilni
Zaklinają deszcz.



niedziela, 19 kwietnia 2015

153 - Fetyszyzm



Scenka fetyszystyczna:
Wierzcie, albo nie, ale rzecz ma miejsce dokładnie w chwili, w której Kocur w łazience nakrywa Kalinę na... goleniu przedramion (!):

- Monika, dlaczego założyłaś fartuszek? – pyta 10-letni Kuba, komentując mój outfit.
- Żeby sobie nie uśrumflać koszulki pryskającą wodą, kiedy będę myła gary.
- A TO NIE LEPIEJ W SAMYM STANIKU?

:D

To już chyba nadchodzi czas. Niedawno zauważyłam w kibelku moje tampony wyjęte z pudełka i malowniczo poupychane po kątach. Jagoda, która akurat brała kąpiel, wyszeptała konspiracyjnie, że Kalina wkłada je sobie w portki i sprawdza, czy to się wygodnie nosi...
W zasadzie nie wiem, co powiedzieć. Dzieci miewają różne fetysze. Lupy córka, gdy była mała to na ten przykład jadła mydło w marketach. Po prostu rozpakowywała i gryzła ze smakiem. 
Dawno przywykliśmy do tego, że jedno z naszych młodych, kiedy robi "dwójkę" to zawsze rozebrane od pasa w górę. Dlaczego?! - zapytacie. A chuj wi? Po prostu mamy dziwne dzieci.


Scenka grillowana:
Cały dym z grilla idzie prosto na nas.
(Ja) - Kocur, czemu nie wziąłeś z domu tego niewolnika z liściem nenufara, który by teraz wachlował, żeby nam dym nie leciał w oczy?
(Kocur) - Wziąłem, ale nie nadmuchałem.
(Kuba - z wyrzutem) - DLACZEGO NIE NADMUCHAŁEŚ? 

I jeszcze, żeby mnie dobić:
(Kuba) - Monika, a kiedyś dasz mi ten kubek?
(Ja) - Nie, to mój ulubiony kubek!
(Kuba) - Ale kiedy już umrzesz...
Słodki chłopczyk, prawda? :)


Po tygodniu samotności czeka mnie kolejny tydzień samotności. 

Staremu tak się spodobało w stolycy, że został prawdziwym słoikiem. Teraz, kiedy potrzebuję słoik, to już nawet nie muszę iść do piwnicy, po prostu odkręcam Wojtka.
Takie oddalenie sugeruje romantyczne weekendy z racji wytęsknienia. Tyle, że zamiast siedzieć te kilka godzin w miesiącu razem z Kocurem, ja właśnie od 6:00 w pracy przepisuję księgi kontowe KP-36 i KP-7, cokolwiek to znaczy. 
Romantyzm objawia się również w tych czułych rozmowach, kto dzisiaj dzierży węglarkę, a kto wiesza pranie, dlaczego akurat ja mam kąpać wszystkie dzieci i w ogóle co na obiad. 



To jest ten level związku, gdy serce bije ci szybciej, bo może zdążysz spędzić te 15 minut ze starym w drodze do Decathlonu po buty "keczupa" dla dzieci. To prawie ten sam dreszczyk, co przed laty, gdy Kocur zabrał mnie na randkę do Zagórza po nocy. Kiedy wjeżdżaliśmy w drodze powrotnej na Nową Wieś, coś jebuo i urwał się tłumik. Zima, śnieg, smród spalin. Kocur przemoczony wysuwa się w pozycji leżącej spod opla, patrzy na mnie TYM WZROKIEM i mówi: 
- No dobra. Wyskakuj ze sznurówek.
Po czym przywiązał rurę i pojechaliśmy dalej.

Breaking news.
Wasz Prezydent, a mój śmiertelny wróg Roman Szełemej  nie zaprzecza, ani nie potwierdza, że będzie kandydował do sejmu RP. Z jednej strony - super, spadaj pan stąd do Warszawy. Weźcie se Romana, a wymieńcie mi na Wojtka!
Ale z drugiej - gdyby został ministrem zdrowia, to by się dopiero działo! Czujecie te cięcia? Jedynym refundowanym zabiegiem byłoby chyba tylko obrzezanie. A z próbką kału byśmy musieli jeździć na Filipiny.


Dobra, spadywuję stąd, bo zbliża się 14:00, a przede mną jeszcze randka w Biedronce.


Wasza M.

sobota, 11 kwietnia 2015

152 - Nie sposób uciec, gdy w dupie sztuciec.


Skoro już po debiucie radiowym bloga i ma być tego więcej, to dopiszę jakichś głupot, co by Kierownik Radia miał materiału na następne 60 lat. Może kiedyś, gdy się w proch obrócę, uda im się wynająć do tego Tomasza Knapika albo Czubównę? ;)


Scenka świąteczna:
Sobota przed Wielkanocą. Naród zatrzaśnięty w Biedronce przy ul.11 Listopada. Kosze wypchane jajkami, zapasem chleba na tydzień. Białe kiełbasy, podzespoły sałatki ziemniaczanej. Podniosłe, doroczne jajeczkowanie.
Kocur kładzie na taśmę puszki dla psa i kotów oraz 2 pizze.
- No wreszcie jeden normalny! - kwituje kasjerka.

Myśląc nietrzeźwo, że istnieje jeszcze jakaś nadzieja, postanowiłam oddać się Krzyśkowi. Znaczy: w fachowe, fryzjerskie ręce Krzyśka zwanego Gonzem. Żeby innym nie było smutno i żeby dzieci mogły pośmiać się z matki, rzuciliśmy się na salon fryzjerski całą rodziną. 

Czekając aż Kocur wróci z biletem parkingowym, umilaliśmy sobie czas obserwacją sytuacji. Na cudnie wyremontowanym za gruby szmal parkingu, na tej złoconej kostce brukowej, pośród tak chętnie wykopywanych przez mieszkańców Śródmieścia Mordoru płożących, ciernistych krzewów, nieopodal najdroższej toalety od czasów pałacu Saddama Husajna. Siedzący za kierownicą i ubrany w ciemne okulary byk w niewybrednych słowach, rycząc na całe gardło, ruga żonę, której nie wychodzi w odpowiednim tempie wkładanie do bagażnika tobołów i wózka i dziecka. Sam rozlany na przednim siedzeniu, spod fotela cieknie buraczany kwas. Centrum dla elyt! Ot - Europa!

Ze dwa dni negocjacji, okupionych głośnymi protestami młodej, zajęło mi namówienie dziecka na skrócenie bujnego owłosienia chociaż o 1,5m. Miło było zobaczyć twarz córki na powrót! Krzysztof wsadził to, co spadło do 120l wora i zataszczył w kąt.
Następnie wystrzygł wedle życzenia grzywkę Jagody, a potem przyszło mu zmierzyć się z najgorszym.

Wyciągnęłam z torebki zdjęcie Chylińskiej - etap przemiany 51. Że taką grzywkę i w ogóle. Zacznijmy od tego, że przy tym, co ostatkiem sił jakichś wyrosło mi na głowie, jakakolwiek fryzura jest nierealna. Równie dobrze mogłabym przynieść mu fotkę mastifa tybetańskiego i oczekiwać efektów. 



Jednak pierwszy raz w życiu ktoś potraktował mnie poważnie. Krzysiek skracał i skracał, dążąc do modelu z kartki.  
Chylińska wiła się po parkiecie, czarne body, czarne włosy w szale zamiatają dechy, "nie mogę Cię zapomnieć"  - choć to jeszcze nie ta grzywka.
Maszynka świszczała mi po czole i pomimo krzyków, że nie zamawiałam pakietu z goleniem brwi, uchlastał wszystko, co było z przodu. To już Rafalala ma więcej...
Potem pyta, czy cieniujemy i skracamy resztę. 
- Opanuj się, Krzychu, ja mam tylko 3 włosy! Żal mi ich...
- A kiedy ostatnio widziałaś te 4cm? (końcówki)
- Kocur, a kiedy ostatnio wyciągałeś? hłe, hłe, hłe...
I tak w atmosferze żartu i dźwięku nożyczek, skończył ze mną i wziął się za Kota.

Kurde! Fajnie! Przeglądając się w lustrze, oszołomiona swoim nowym, odważnym stylem, na moment byłam przekonana nawet, że potrafię przypominać człowieka. Lubieżnie oblizując się, łypałam na odbicie a to w szybie, a to w lusterku samochodu. O żesz, ale ja byłam zadowolona!



A potem, na końcówkę mojej nocnej zmiany w pracy, 
przychodzi przywitać się
Marek. I od progu słyszę: 
- O ja p****! Jacek i Agatka! Ha, ha!
- Marek, nie rób mi tego. Całą noc słuchałam Black Sabbath w Twojej intencji...
- Nie, nie, czekaj - Zaczarowany Ołówek!
- Marek, to miała być Chylińska...
- Kolargol?! Ahaha...


No tak, zapomniałam, że na etapie przemiany nr 51, Chylińska już była ładna. I że ta moja (*) grzywka była długa, bo cały czas zasłaniałam nią lumpenproletariacką gymbę niczem kurtyną. 
I co teraz, drogie panie? Co mi kto doradzi, bo przykleić się już nie da. Burka? Grzywka permanentna? Dekapitacja?

....................................

Hasło dnia - wymyślone na kwadracie, autor nieznany:
- KWADRAT RATUNKOWY
:)

Scenka powrotna:
Znów łapię okazję z bazy w postaci podróży pojazdem dezynfekcji, dezynsekcji i deratyzacji. Jakieś pilne odszczurzanie w Jedlinie, a może łapanie ptasznika? Kobry? Zebry?
Wąsaty kierowca, zwany pieszczotliwie "Muchą" (od dodatkowej fuchy - zbierania tzw. miękkich zawartości po pieskach) zabawia mnie frapującą opowieścią o różnych technikach mordowania szczurów.
Cały czas zastanawiam się: po co mu w aucie kogut ostrzegawczy?
Dojeżdżamy w okolice Hrabstwa.
- Mucha, to wyrzuć mnie na przystanku.
- A po co? Pod dom cię zawiozę.
- No, nie będziesz musiał objeżdżać całej pętli na osiedle.
- Jakiej, kurwa, pętli? - dziwi się Mucha, po czym odpala "bulaje" i rura pod prąd w jednokierunkowy skrót na ośkę!
- Gdyby nas zatrzymała Policja to pamiętaj - jedziemy uzdatniać wodę!
Kurtyna, oklaski, miny sąsiadów. Szczury rozbiegają się po rowach.

Scenka musza:
Na portierni panowie skarżą się na napastliwe mrówki, które oblazły stróżówkę i żadne preparaty nie dają rady. Ponarzekaliśmy sobie, a potem ze śmiertelną powagą wzniecam ich nadzieje:
- Wiecie, to łatwe nie będzie, ale jest rozwiązanie.
- ? 
- Musimy zmusić Muchę, żeby złapał na jakiejś interwencji mrówkojada!
Panowie tracą wznieconą nadzieję, mrówki chichoczą nerwowo w kanapkach portierów i na ich ubraniach. 

Scenka wodna:
Kierowca Zbyszek patrzy na mnie smutno po nieudanej próbie nalania wody do kubka z podajnika mineralnej, który tylko smętnie zabulgotał resztkami powietrza.
- Co ty masz taki pusty ten baniak?
- Jak ty, kurwa, do mnie mówisz, Zbyszek?! - zażartowałam. 
- O Jezu, przepraszam, przepraszam! Ja miałem na myśli TEN baniak! 
:D 


Znalezione w kuchni


P.S.
A jednak mogło być coś gorszego.
Mogło być np. ISIS. 
Nie, nie Isis Gee.















czwartek, 9 kwietnia 2015

BLOG DLA NIEWIDOMYCH - audycja dla głuchoniemych :)

Słuchajcie - całkiem nowe szaleństwo!

Jeśli jakimś cudem tu trafiliście, ale akurat nie potraficie czytać czy cuś, to zapraszam na czytany blog w odcinkach na www.radiobunt.com w każdy zły piątek o 20:45!







Oto link do wydarzenia na facebooku: KLIK!

AVE! :)
Dawno się nie słyszeliśmy, ale Ojciec Dyrektor Radia Bunt sobie tylko znanym sposobem nakłonił mnie do czytania tej chały: http://siostrzyca.blogspot.com/ na antenie.
Na całe szczęście odcinki będą nadawane w piątki o 20:45, kiedy wszyscy już dawno chleją w plenerze więc prawdopodobnie nikt nie będzie świadkiem mojej ulubionej formy spędzania czasu, czyli uporczywego oddawaniu się kompromitacji.

Czytany tu będzie blog, jaki od lat prowadzę z zapałem, jakby chodziło o moje życie i jakby kogokolwiek to interesowało. No, ale na przestrzeni tych lat, opisałam wszystkie moje drętwe przygody i raczej popieprzone przemyślenia, które zostawię po sobie moim dzieciom, bo resztę majątku rozpuściłam już dawno, wynajmując internetowych klakierów, którzy całe noce odświeżali stronę „siostrzyca”, żeby mi nabić te fikcyjne 50 tys. odsłon czytelników.

A więc będę mamrotać i puszczać jakieś hity Maryli i Jurka Połomskiego, zresztą, jeśli ktoś słuchał moich audycji, raczej wie czego się (nie)spodziewać. Na początek cofniemy się o 5 lat, do pierwszych, najsłabszych rozdziałów, jakie popełniłam. Wybaczcie poziom, wtedy byłam dużo młodsza, potem zresztą znacznie się pogorszyło.
Zapraszam Cię, Słuchaczu na Blog Dla Niewidomych – w każdy piątek o 20:45!!!
Miej i ty spierdolony wieczór :D

Buziaki :*
Wasza Miśnia



sobota, 28 marca 2015

151 i pół - Dieta glutenowa


To już chyba 5 dzień diety glutenowej. Moje zatoki zwariowały. To już nie zatoki, to błękitna laguna. Młoda Brooke Shields pływa delfinkiem w mojej czaszce. To idzie ochujeć. Zwłaszcza z trójką dzieci.

Ja wiem, że już wielokrotnie się na to skarżyłam. Ale co zrobić - nie chce tych dzieci być ani więcej, ani - co gorsza - mniej.

Rano otwarłam ślepia i odkleiłam tę maź z twarzy. Obudził mnie jazgot, huk i widok nieporządku takiego, jakby co najmniej ten airbus zderzył się z moim pokojem. Kot wiedział wcześniej, że trzeba się katapultować, bo pojechał na fuchę. A ja zostałam.
Próbując sobie wmówić, że dam radę z siebie wykrzesać jakieś słabe resztki empatii do najmłodszych (w obawie, że te wysmarkałam razem z uszami), pomyślałam, że ugotuję coś wspaniałego, żeby chociaż na chwilę zamknąć im papy. Zaniosłam własną, ciężką od wydzieliny głowę do łazienki i poszłam się pluskać.

Jak myślicie, ile można wytrzymać słuchając jak cała trójka uporczywie naśladuje kwiczenie świń wietnamskich? Ile nieprawdopodobnie głupich odgłosów dzieli przeciętną matkę od zupełnego zwariowania? Co popchnęło matkę Madzi do straszliwej zbrodni? Czy szyją takie duże kocyki, co by mi się cała trójka przypadkiem wymsknęła, bo próg to ja se zaraz sama wystrugam i przybije na środku chaty... - Panie Władzo, co mi pan tu imputuje? To kocyki od Wszechmatki Cichopkowej! I od Muchy. One są takie słodkie, to jakże by miały zabijać?!...



Wczoraj też się musiałam tłumaczyć Policji. Siedząc wieczorem w robocie, przez okno dojrzałam dwóch mundurowych, oświetlających sobie drogę długą latarką emanującą różowym światłem. Od razu spanikowałam, bo skumałam, że to może zbliża się jakaś powtórka mojego wieczoru panieńskiego, ale emocje opadły, gdy przypomniałam sobie, że świetlny, falliczny miecz jest ukryty na dnie szafy. Aslan go pilnuje.

- Dobry wieczór, Panowie Władza. Jakie to zeznania planujecie ode mnie wymusić w ten upojny wieczór?
- A, pani, kolizja była państwa śmieciarki dziś na ulicy takiej a takiej...
Po szczegółowym wywiadzie, kiedy spławiałam panów, jeden wychylił się za biurko i szarpiąc drugiego za ramię, począł czytać z tablicy korkowej za moimi plecami:
- Ha, ha, "miesiączkuje woźna - będzie zima mroźna", ahaha!
- Musi pan pamiętać, że nie wolno tego nigdzie powtarzać.
- Dlaczego? - opanował się glina.
- Bo to najbardziej strzeżona prognoza w naszej firmie, na bazie której planujemy całą akcję zimową w mieście.
- Acha. Obiecuję. Do widzenia.

I tak to absurdalnie mijają kolejne dni. Ale to nic, to nic w porównaniu z tym, co wyprawia ostatnio Marek. Normalny sąsiad to przyjdzie szklankę mąki pożyczyć, ewentualnie po ludzku opierdolić człowieka. Ale nie Marek. On ostatnio przyszedł naszego psa pożyczyć. Czaicie? Psa.
Bo oni się z Adą zastanawiają nad wzięciem psa z przytuliska i sobie upatrzyli podobną do naszej sukę więc postanowili przeprowadzić odpowiednie manewry. Jak się z psem wychodzi na spacer, takim do kolanka itd.
Ale szczyt absurdu wyszedł z Marka wczoraj, kiedy przyszedł pożyczyć psa, żeby go zaprezentować swojemu kotu. Wojtek był tak zaskoczony pytaniem, że nie zdołał odmówić i bez słowa zapiął psa na smycz i oddał Markowi.

Ciężko nawet przypuszczać, co pomyślał sobie kot, który całe życie spędził w domu i inne zwierzęta zna tylko z Animal Planet. Równie dobrze można mu było przynieść aligatora. A co mógł myśleć mój pies, kiedy zamiast do parku, musiał pójść na trzecie piętro?
- Co oni, kurwa znowu wymyślili? O, jakie ładne mieszkanko! Czy mogę się tutaj wysrać?

No i dzisiaj, kiedy po upieczeniu tym potworom kosmicznej zapiekanki ze szpinakiem, próbowałam na pięć minut zapaść w drzemkę, bo poczułam, że jedna dziurka w nosie utworzyła tunel zdolny wciągnąć powietrze, co było szczęściem porównywalnym tylko do wygrania biletów na Bahamy.
A te dzieciaki skakały, tupały, kłóciły się i grały w chińczyka na śmierć i życie. Nie ma szans na chwilę ciszy, na jakże upragnioną stagnację.
Kiedy jechaliśmy naszym bolidem, a Kocur zaparkował na chwilę pod domem rodziców, wypuścił szarańczę z wozu, a ta pomknęła z jazgotem ujeżdżać babcię i dziadka, Wojt wycofał spod bramy z piskiem opon.
- Masz nasze paszporty i bilety lotnicze? - zapytał zdecydowany na wszystko.
- Mój lokaj już pilnuje nam walizek na lotnisku. Jedźmy.
 
Ale po drodze wszystko zapomniał i znów zawiózł mnie na popołudniówkę...


Scenka urodzinowa:
(Jagoda) - Kalinko, popatrz co dla Ciebie zrobiłam na urodziny!
Wyciąga z ozdobionego pudełka coś z papieru, na mój gust kapelusz członka Ku Klux Klan.
(Kalina) - Proszę, jaki ładny kurczak.
(Jagoda) - To MYSZ!

piątek, 27 marca 2015

ARCHIWUM Babci Miśni!

Achtung, Achtung! Herman! 


 Dla wszystkich, którzy kompletnie nie mają co z czasem robić: 
Tajne Archiwum "MIŚNI AUDYCJI NIERÓWNYCH" już na blogasku :) Możecie do woli słuchać i ulegać całkowitemu zażenowaniu! Podpis Nieczytelny - dziękujemy! With a Little Help from My Friends: Krzysztof Krecik Rapa, Karolina Natalia Rapa, Katarzyna Serdeczna, Jacek Serdeczny, Danek Teleranek, Artur Pan Nikt Wysocki, Anička Mostowa i inne dziwolągi ;) Enjoy!!!

Archiwum znajduje się na podstronie bloga po prawej stronie lub 



czwartek, 26 marca 2015

150 - Zło, zniszczenie, krew, pożoga.


Nie wiem o co chodzi. Ktoś mnie pogania w komentarzu, że dzień minął, a ja niczego nie wklejam i się ze mnie nabija. Jak z Jeża Ireneusza. Kim jesteś "Anonimowy"? Ja to ustalę, bo tylko z 6 osób mówi do mnie "Monika". 
Niestety nie jestem Czubaszek - nikt mi nie płaci za codzienny felieton, dziennik, nocnik. Ja charytatywnie robię z siebie idiotę. Choć tak jak ona - jestem za aborcją. Zwłaszcza po dzisiejszym dniu. Czy istnieje tabletka 10 lat po?

Zacznę może od tego, że blisko 2 lata temu, po nawracających laryngologicznych problemach z Kaliną (które zwalałam na karby nieposłuszeństwa i uporczywego ignorowania poleceń rodzicielskich, by zaraz potem w gabinecie zabiegowym oglądać wypłukane z uszu czopy wielkości kiełbasy podwawelskiej), pani laryngolog zawyrokowała, że nieletnia ma trzeci migdał tak przerośnięty, iż prawdopodobnie wchłonął moje dziecko już dawno i pewnie dlatego nijak nie mogę się z nim dogadać.

 Trza było to ciąć. Rok czekałam na termin, ale wcześniej - tuż po otrzymaniu skierowania i wybiegając z tej kliniki MSWiA, leciałyśmy za rączkę do medycyny pracy, bo dostałam właśnie angaż w obecnej robocie (nie, nie mówię o występach w obwoźnej menażerii - o tym inną razą). 
I właśnie wtedy, gdy zostawiłam dziecko na korytarzu, bo sama miałam się poddać urojonemu badaniu krwi, mierzeniu ciśnienia dla picu i przede wszystkim rozebraniu przed dohtórem, dziecko owo skojarzyło proces: skierowanie do szpitala=szpital. Co prawda szpital dziecko mogło pamiętać tylko z chwili urodzenia, ale rozumiem, że powitanie świata rozpoczęte obejrzeniem twarzy matki, akurat TEJ matki może być wysoce traumatyczne. Po czym owe dziecko wpadło w histerię nieporównywalną do niczego, co bym widziała kiedykolwiek wcześniej. No może poza końcem emisji "Mody na sukces".

To była prawdziwa PRÓBA SIŁ! O kurwa, to była walka i kopanie się z koniem, albowiem, kiedy ona już zatnie się w swoim stresie, to ni maczetą, ni trotylem, ani tym bardziej dobrym słowem. Bezsilność. Wrzask. Smarki, wymioty, apokalipsa, podwyżka czynszu przez MZB. Pamiętam, że biegłam z gabinetu i po przegubie ciekła strużka mojej krwi, bo nawet nie przykleiłam sobie gazika, tak prędko musiałam uciekać spod toporu oskarżycielskich spojrzeń dlikwentów do badania. Spod gilotyny kiwania głowami.

- Co to za matka? Co za bachor? Taak, pani, bezstresowe wychowanie! Za moich czasów tego nie było! Tak się składa, że zupełnie nie jestem zwolenniczką takowego. Za MOICH czasów TEŻ tego nie było!!! Ale cóż, tak sobie myśleli, a ja uciekłam przepełniona wstydem i zszokowana nagłym wybuchem ofiary mojego łona.

Potem, długo potem (bo NFZ nierychliwy, ale sprawiedliwy) przyszło zainstalować Kalinę w szpitalu. Jakieś takie głupie normy, że na 3 dni w celu 2-minutowego zabiegu. Stres mój był niechudy, bo pomna wspomnianej akcji spodziewałam się zamiany córki w demona Azazela na szpitalnym łóżku. A tu psikus: wenflon jest cudny, zabieg zajebisty, córka dzielna, rozchichrana. Bardzo mi zaimponowała. Teraz myślę, że akurat termin trafił w etap "jestem wewnętrznym hip-hopem, mam wszystko centralnie w okrężnicy".

Myślałam, że przeszło. A potem był ortodonta.
Wiecie - ortodonta. Nie facet z piłą do robienia cięć "od ryja do kija", nie proktolog-sadysta. Miła starsza pani. Ulica Browarna. Moje dziecko chillout. Siedzi w wygodnym fotelu. Pani wyciąga szpatułkę drewnianą, żeby jej pokazać jak nagryzać, co by lewa jedynka wróciła do szeregu. Dziecko czai proces: szpatułka=zabić lekarkę. I się zaczyna...

Po tej całej szarpaninie, kiedy babie prawie kudły lecą z głowy, ja znów, w kolorze purpury uciekam z miejsca zdarzenia i tylko słyszę w głowie te straszne echo: - Pani córka jest APODYKTYCZNA... DYKTYCZNA... ktyczna... czna...

Ja wiem, psze pani... Ja wiem, ale nie wiedziałam tego dziś. Zapomłam byłam, ona udawała normalność od kilku miesięcy. Alibi miała...
U alergologa. Co prawda coś tam mi świtało, jakaś lampa czerwona migotała kiedy dziecię błąkało się po gabinecie i niby przypadkiem niby-nóżką to trąciło krzesło, to wlazło bez pytania na wagę. Po długim wywiadzie dostajemy glejt do gabinetu zabiegowego w celu pobrania krwi pod kątem testów.
Idziemy na pewniaka. Tłumaczę 10-letniej babie, która ma się za dorosłą i przecież już rosną jej cycki, że taka potrzeba, że się dzięki temu dowiemy, bla bla, ha ha ha. Jest normalnie.

A potem krzesełko i pobieranie krwi. I ojapierdolę! Scena dantejska od momentu, gdy mówię: - Zobacz jaka fajna pani-fachura, takie maluteńkie dzieci kłuje bezboleśnie... 
Coś nieprawdopodobnie przypałowego! Siedziałyśmy na dziecku praktycznie okrakiem z tą biedną, mega wyrozumiałą pielęgniarką, którą moja córka, MOJA CÓRKA, naparzała po rękach i osmarkiwała i darła papę. Rzecz się rozchodziła o wkłucie najcieńszą igiełką w najmniejszą żyłkę na wierzchu dłoni. Nadmienię, że Kalina nie jest jakaś mikra, a kiedy wstępuje w nią wariat, to rzeź niewiniątek, Elżbieta Batory, olimpiada w Calgary i trzeci sezon "Wikingów" są przy tym po prostu niepoważne. Już miałam pomysł, że zejdziemy na Czerwonego Krzyża i jej pokażę jak matka dzielnie oddaje krew, ale byłam tak wkurwiona, że myślałam, iż fontanną tryśnie ze mnie po wkłuciu jakiś szlam czarny do granic palety barw.

No nie, nie! NIEEEE! To musiała być podmianka w szpitalu położnicznym! Ewentualnie geny starego. Dlaczego ja???

Kiedy już - po długich bojach, udało nam się pozyskać te 2 krople krwi, a zaśliniona i oklejona glutem dziewczynka chlipała na powlekanym pistacjowym skajem fotelu, spojrzałam na potarganą pielęgniarkę i łzawo wydukałam:
- Przepraszam Panią najmocniej! Ja naprawdę myślałam, że im starsze dziecko, tym bardziej rozumne...
- Taaa, jasne... Niech pani zapomni. - odparła babeczka, kompletnie obierając mnie ze złudzeń na choć ciut bardziej radosną przyszłość...


Scenka Jehowa 1:
W parku, zabiegana z psem.
- Dzień dobry! Czy ma Pani chwilę na przyjęcie Jezusa?
- Panie, ja nie mam czasu na żadne przyjęcia!

Scenka Jehowa 2 :
Autobus, jedziemy do alergologa. Dwie kobiety zatrzasnęły nas na 4-osobowym siedzeniu.
- Dzień dobry. Czy ma Pani chwilę na przyjęcie Jezusa?
- Dziękuję, już przyjęłam wczoraj, w parku. Z psem.
- I co Pani o tym sądzi?
- Że chciałabym myśleć, że nie jesteśmy jedynie kupą atomów.
- A Pani córka?
- Nie zapisałam jej na religię. Nie jest ochrzczona. Wolę, by zdecydowała sama. W przyszłości.
- Dobre podejście. A Pani?
- Obawiam się, że kiepsko. Prawdopodobnie jestem niewierząca.
- A to ja przepraszam.
- Ależ nie ma za co.

 

wtorek, 24 marca 2015

149 - Zluzuj majty!


Po pierwsze to proszę mnie spętać i odciąć od internetu, bo piszę codziennie!
Jakaś wyjątkowo płodna się zrobiłam, ale z dwojga złego, lepiej w tę stronę. Żartuję, mogę tylko w jedną, bo w tamtą to mam na wszelki wypadek spiralę. Lekarz jak mi zakładał to nawet mówił model: "spirala nienawiści" chyba.

Ale piszę, bo mam dzisiaj dobry humor (to już koniec ze mną). Anka się wybudziła po operacji i wkleiła takie coś: 
"Już jestem po operacji. Podobno mam zajebistego cycka, lekarzowi który zaproponował mi żebym została na sali powiedziałam "ni chuja", lekarce która mnie budziła, powiedziałam, że niezła bania jest po tej narkozie, a mój dr T mi powiedział, że też się urodził 12.06 jak ja, a wtedy rodzą się najlepsi. Trochę mi się rzygać chce, ale bestia żyje i czuje się nawet dobrze :)"
Wiem, że to jeszcze nie finisz, ale wielki kamień mi spadł z serca i się prawie poryczałam w autobusie, bo ja nie wiem czemu, ale ten jej cycek jakiś taki bliski mi się wydaje to chyba dlatego, że właścicielka to naprawdę ekstra babka!

Poza tym to ja lubię cycki. Może dlatego, że nigdy nie miałam własnych.
Wczoraj się za to okazało, że Kocur jest jeszcze bardziej zboczony ode mnie. Tzn. nie wiem do końca, co mam o tym myśleć, ale bez kitu - zdębiałam!
Bo kiedy usiłowałam uporządkować tę kupę jego ciuchów, jakie przywiózł z delegacji i radośnie pierdolnął na stertę w rogu pokoju (jemu się chyba wydaje, że jak to urośnie do sufitu to się przebije do Murdzków i będziemy mieli większe mieszkanie), znalazłam MAJTY. Te majty:

Mówię więc: - Kurwa, Kocur, to NIE SĄ MOJE majty!
Po czym nastąpiła długa seria ważkich pytań:
Co one robią zatem w Twoich rzeczach?! Czyje to galoty? No chyba Maślana takich nie nosi, choć ja wiem, że wy w tej Warszawie razem cały czas i że wino do kolacji? Czerwone, półsłodkie. Majtki się chyba od tak nie materializują w cudzych domach? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Czy istnieje życie po życiu? itd.

No i nie wiem, szedł w zaparte, że je pierwszy raz na oczy widzi. No ale jeśli to się zdarzyło po ciemku, to i może nie widział, nie?

Dopiero dzisiaj zmiękła mu rura. Rozmawiamy przez telefon rano i go wzięłam z zaskoczenia i pytam wprost:
- Hej, a może Ty jesteś tranzystorem i po prostu lubisz czasem wdziać damską bieliznę?
A on mi na to, że możliwe, bo to też branża elektryczna...

Teraz wcale nie wiem, czy zamiast głupich postów mam pisać wniosek rozwodowy, czy skoczyć do triumpha i mu kupić coś ładnego?

Poradźcie...

GRY